sobota, 28 listopada 2015

Rozdział IV. Powiedz mi, która historia jest prawdziwa?

 Czarnowłosa dziewczynka kurczowo zaciskała dłonie na marmurowym parapecie. Wpatrywała się w księżyc, trzęsąc się z zimna. Nie wiedziała, gdzie jest. Była przerażona, samotna i zagubiona. Gdzieś w oddali wyły wilki. A może to nie były zwykłe wilki?
Dziewczynka skuliła się na ziemi. Chciała do domu. Do mamy. Do taty. Do braciszka.
Załkała żałośnie i zamknęła oczy. Zerwała się z ziemi dopiero gdy usłyszała huk.
- Przemyślałaś swoje zachowanie?
- Tak – szepnęła, wpatrując się w mężczyznę. Przybysz posłał jej szyderczy uśmiech i wyciągnął do niej dłoń.
- Będziesz mi służyć?
- Niczego nie przysięgnę.
- Nie musisz. Obiecaj.
Dziecko zawahało się. Ciało wciąż bolało ją po zaklęciu tego okropnego pana. Zadygotała, lecz po chwili wstała i ujęła jego dłoń.
- Nie skrzywdzisz nikogo z mojej rodziny?
- Nie.
- W takim razie obiecuję.
Vedis zerwała się z łóżka. Odetchnęła  głęboko. Znowu sen. Znowu cholerny sen.  
Opadła na poduszkę i znów zamknęła oczy. Minął miesiąc od początku roku szkolnego. Miesiąc kłamstw i oszustw. Miesiąc koszmarów i cholernego bólu.
- Zabiję się kiedyś – wymruczała w poduszkę. To tyle z jej spania.  Nie pamiętała już, kiedy ostatni raz się wyspała. Pobudki w środku nosy, wspomnienia i koszmary. Nie no, wesoło było.
Dziewczyna złapała kilka podręczników i wyszła z dormitorium. Usiadła na kanapie i zaczęła przeglądać ostatnie tematy z eliksirów.
- Znowu nie śpisz po nocach? – Do uszu dziewczyny dobiegł głos jej młodszej siostry. Vedis wymusiła uśmiech, patrząc na dziewczynę. Była dopiero na pierwszym roku, miała przed sobą cały świat i żaden zasrany Lord do niczego jej nie zmuszał. Vedis jej zazdrościła. Zazdrościła wolności.
- Amelio, wolałabym, żebyś wróciła do swojego dormitorium. Zaśpisz na zaklęcia, kochanie.
- Nie zaśpię. – Młodsza z panien Black podeszła do siostry i usiadła jej na kolanach. Vedis wtuliła nos w jej włoski i westchnęła. Zapowiadała się długa noc.
***
- Ziemia do  Vedis. – Syriusz pomachał ręką przed oczami siostry, na chwilę odrywając się od partii szachów z Remusem. – Wszystko gra?
- Nie musisz o to pytać co pięć minut – odparła przewracając oczami i sięgając po kolejną czekoladkę.
Spotkania Huncwotów odbywały się każdego popołudnia w pokoju życzeń. Musieli się dużo bardziej ukrywać, odkąd  Vedis się na nich pojawiała, ale jakoś sobie radzili. Większość grupy szybko przyzwyczaiła się do obecności dziewczyny.
- Te, żmija, skoro już tu siedzisz, to podałabyś nam jakieś informacje o ślizgonach.
Evans podniosła się z kanapy i podeszła do panny Black. Spojrzała na nią z pogardą i oczekiwaniem. Czarnowłosa westchnęła.
- Po pierwsze,  panno Evans, po takim czasie powinnaś już zapamiętać moje imię, lub chociaż cholerne nazwisko. I lepiej to zrób, bo wolałabym uniknąć nazywania cię per szlamą.
Na dźwięk ostatniego słowa James momentalnie złapał Lily za rękę. Syriusz z niepokojem spojrzał na Remusa, który jedynie wzruszył ramionami. Przecież Vedis nic złego nie powiedziała. Jeszcze.
- Po drugie, nie będę robić za szpiega, czy to w tę czy w tamtą stronę. Jak będzie coś zagrażającego komukolwiek, to pierwsi się o tym dowiecie.
Vedis wstała. Próbowała zaufać Huncwotom, ale nie potrafiła.Uwielbiała ich, ale przez Lily cały czas czuła do tej grupki dystans. Trwała w tym tylko ze względy na Syriusza.
- Pójdę już, dobranoc.
Wyszła z pokoju życzeń. Chłodny wiatr delikatnie owiał jej twarzy, przywodząc na myśl spokój i bezpieczeństwo.
Bezpieczeństwo. Czy ona mogła wprost powiedzieć „tak, wiem co to znaczy”? Skłamałaby wtedy, a przecież nie wolno opowiadać kłamstw.
Zamknęła oczy, pozwalając wspomnieniu zmieszać się z otaczającą ją teraźniejszością.
- Lordzie, wiem, że mnie wybrałeś, ale wciąż nie wiem do czego.
Nastoletnia dziewczyna, która następnego dnia miała pierwszy raz pójść do Hogwartu, stała przed swym „panem”. Jej twarz i postawa nie zdradzały żadnych emocji.
- Mówiłem. Masz powstrzymać mą zagładę. Tak mówi wieszczka. Nie słuchasz mnie.
Mężczyzna uniósł różdżkę. Po chwili w komnacie rozległ się krzyk.
Potrząsnęła głową. Nieważne.
Nieważne. Zupełnie nieważne.
***                        
Katniss stanęła na środku pokoju wspólnego. Wygłaszała właśnie kolejne wielkie przemówienie, gdy do sali weszła Vedis Black. Panienka Riddle zmrużyła oczy. Cholerna dziewczyna. Nienawiść do tej pseudo-ślizgonki rosła w Kat z dnia na dzień. Widząc ją musiała zaciskać dłoń na różdżce. A jednak musiała ją tolerować.
- Ve, skarbie, chodź do nas.
- Po co?
Black podeszła do wołającej ją Katniss. Mamrocząc pod nosem przekleństwa rzuciła się na kanapę.
Pokój wspólny Slytherinu niemal natychmiastowo opustoszał.
- Mam do ciebie jedno pytanie, słoneczko. Po czyjej ty do cholery jesteś stronie? Dalej nie złożyłaś przysięgi. Ręka wciąż boli?
Riddle nawlekła kosmyk swych włosów na różdżkę. Serce Vedis zadrżało. Dziewczyna znała konsekwencje swoich wyborów. Tu nie chodziło o nią. Gdyby chodziło o nią już dawno dałaby się zabić. Gdyby, do cholery.
- Nie złożę przysięgi, Riddle.
- Mój ojciec..
- W dupie mam twojego ojca. Jestem mu wierna,  ale nie złożę żadnej zasranej przysięgi. Skoro mnie tak bardzo potrzebuje, obejdzie się bez niej.
Słodki uśmiech nie schodził z twarzy Vedis. Grała na zwłokę. Kończyły jej się pomysły.
Przeczesała palcami włosy i szepnęła zaklęcie. Niewielki  ptaszek o białych jak śnieg piórkach wylądował na ramieniu Katniss. Black wstała i wyjęła różdżkę.
- Avada kedavra – prychnęła, a gdy ptak padł martwy, przerwała rozmowę  i z trzaśnięciem drzwiami wyszła z pokoju. Spojrzała na swoją różdżkę z obrzydzeniem. Nienawidziła tych słów. Tak samo, jak nienawidziła swojego nazwiska, listów od rodziców i świadomości, że musi dokonać zdrady. Jeszcze nie wiedziała jakiej. Nie miała  pojęcia na czym będzie opierało się zło które wyrządzi. Ale wiedziała, że ktoś zginie. Wiedziała, że ten trzymany przez nią w dłoni kawałek drewna, kiedyś zabije człowieka. Prędzej czy później odbierze prawdzie życie, a nie tylko wyczarowanego ptaszka.
Wyjęła z kieszeni spinkę i spięła włosy. Przeznaczenie to szmata, a nadzieja okrutna dziwka, którą może mieć każdy. Ale dziwka to nic więcej jak chwilowa przyjemność, nie daje nic prawdziwego.
- Remusie…
Dziewczyna podeszła do stojącego na korytarzu Gryfona.
Chłopak spojrzał w jej oczy. Nie rozumiał jej. Był inteligentny, ale nie miał pojęcia co siedzi w jej sercu. O ile oczywiście je miała.
Widział za to to, co ukrywała przed całym światem. Widział strach.
- Vedis. – Wypowiedział cicho imię dziewczyny i lekko dotknął jej dłoni.  Chłód kobiecej skóry wywołał u niego dreszcz.  Cofnął się. Nie. Nie mógł. – Odejdź, Vedis. Ja…
Dziewczyna zaśmiała się gorzko.  
- Nie bój się. Jeszcze chwila i mnie znienawidzisz. Zadbam o to.
***
Deszcz za oknem był siódmym niebem dla Amelie Elisabeth Aryi Black. Uczennica pierwszego roku chętnie wpatrywała się w kropelki. Gdy podszedł do niej jeden z uczniów z jej roku, uśmiechnęła się lekko i niewinnie.
- Jaka będziesz jak dorośniesz? Jesteś taka… Delikatna. Nie nadajesz się do Slytherinu.
- Będę taka, jak Vedis! Ona jest cudowna, wiesz? Jest moją siostrą i bardzo ją podziwiam. Zawsze wszystko robi dobrze. Syriusza też lubię, ale Vedis się ładniej ubiera.
W tym czasie sama zainteresowana zapisała kolejną notatkę w swym dzienniku. Nadawałaby się na detektywa.
„ Ludzie mają to do siebie, że widzą, co widzieć chcą. Uparcie szukają dobra tam, gdzie go nie ma. Widzą to co nie istnieje, bo patrzą w pustkę. Pustkę, której nie widzą. Czasem chciałabym wiedzieć, co ludzie widząc w moich oczach. Osobiście widzę w nich wija.  Gdy zdechnie, nie pozostanie już nic.”
***
Syriusz spojrzał na swoich przyjaciół.
- Czas, dzieci. Czas. Przed Armagedonem wszystko się wyjaśni – mruknął. Lily  spuściła głowę. Czuła się winna. Zasiała niepewność w grupie. Znowu. Przez własną głupotę i własny lęk.
- Przeproszę ją.
- Nie uwierzy w przeprosiny. Czas.
Remus zamknął oczy. Zerwał się z kanapy dopiero wtedy, gdy usłyszał miauczenie kota. Podszedł do okna. Jego czarna przyjaciółka siedziała na parapecie i mruczała niecierpliwie.
- Jak zwykle spragniona pieszczot. Właściciel ma cię w nosie?
Potakujące miauknięcie. Czyżby kotka rozumiała? Remus zaczął drapać ją za uszkiem.
Syriusz spojrzał na Remusa i kota. Westchnął. Kłódka tajemnic ciążyła mu w gardle niczym ość. Prawda musi pojawić się przypadkiem. Kłamstwa są łatwiejsze, są pewniejsze.
***
Katniss oparła głowę o ramię Severusa i załkała.
- Ptak… Zabiła…
- Wiem. Nie umiesz patrzeć na śmierć. – Czarnowłosy ślizgon mocno przytulił do siebie swoją ukochaną. Tylko on znał prawdę  o niej. Znał jej słabości i marzenia, umiał przejrzeć jej grę.
- Dlaczego?
- Bo obie gracie na cholernej scenie twego ojca, próbując jedynie wyjść z tego żywe.
***

Tom Riddle zaśmiał się. Wszystko szło dokładnie tak, jak iść miało. Ten świat będzie jego. Tylko jego. 
_______________________________________
Poziom zadowolenia z rozdziału? Marny.
Zmęczenie po próbnych - które zjebałam, bo jakby inaczej - cholerne.
Rozdział napisałam, bo panienka Amelia rzuciła na mnie imperio, a to lepsze niż kop w rzyć.
Jest jaki jest. Meh. Nieważne, jak się pogubicie to nie czytajcie po prostu. O. 

piątek, 20 listopada 2015

Rozdział III. Czasem należy przynieść czekoladki.

Cisza która zapanowała w pokoju życzeń zdawała się wręcz namacalna. Wszyscy obecni w pomieszczeniu kłócili się z własnymi myślami, wpatrując się w panienkę Black z mieszaniną irytacji i niepewności. Spodziewali się po Syriuszu wszystkiego…Albo jednak prawie wszystkiego.
James stukał różdżką w oparcie fotela, rozważając sprawę zaufania dziewczynie. Peter prowadził wewnętrzny monolog z trzymanym w dłoni ciasteczkiem, a Mary czujnym wzrokiem śledziła bliźnięta.
- Nie, nie, nie i jeszcze raz nie! Długo znosiliśmy twoje wybryki, Black, ale sprowadzać Ślizgonkę, zapewne kolejną na usługach Sam-Wiesz-Kogo… - Lily gwałtownie zerwała się z miejsca i podeszła do Syriusza. Wpatrywała się  w jego oczy .
- Mówiłam ci, że to nie jest dobry pomysł. – Vedis spokojnie odciągnęła brata od rudowłosej, na co ta zareagowała groźnym łypnięciem oczami.
Evans nienawidziła Ślizgonów. Wszystkich razem i każdego z osobna. Zaczęło się od dnia w którym jej dawny przyjaciel, Severus, nazwał ją Szlamą.
Vedis była jedną z niewielu przedstawicielek czystokrwistych, która w nosie miała status innych. Fakt, że Lilka była mugolakiem  miał dla niej tak samo duże znaczenie, jak śnieg na Krymie.
- Czego właściwie od nas chcesz?
- Niczego. Pomysł Syriusza. Mnie w to nie mieszaj…
Dziewczyna bezradnie uniosła ręce do góry. Sam zainteresowany mocno złapał siostrę w pasie. Przecież nie mógł odpuścić, bo Evans znów miała problemy.
W tym momencie drzwi otworzyły się i wszedł spóźniony Remus Lupin. Włosy miał w absolutnym nieładzie, bo znów musiał biec całą drogę od gabinetu pani Pomfrey.
- Wyba…- Zaciął się. Wzrokiem napotkał spojrzenie czarnowłosej Ślizgonki.  Zerknął na Syriusza, szukając w postawie chłopaka jakiegoś wyjaśnienia.
- No hej, Luniaczku. Mógłbyś łaskawie wyjaśnić tym jełopom, że ona nas wszystkich nie pozabija i nie odda naszych bijących serc wujciowi  Voldziowi? – Syriusz wesoło przekrzywił głowę. Jego słowa wywołały mimowolne rozbawienie pozostałych.  Czy oni wszyscy mieli jakąś schizę na punkcie demonicznego rodowodu Ślizgonów? Syriusz żył w całej zasranej Ślizgońskiej rodzinie. Właśnie. Ciągle żył. Jeszcze.
Remus dopiero teraz zorientował się, że wciąż stoi z otwartymi ustami.
- Em… Witaj, Vedis. Nie zamierzasz nas pozabijać, prawda? – To pierwsze przyszło mu do głowy. Powtórzenie słów Syriusza ze znakiem zapytania na końcu. Merlin musiał mieć z niego niezły ubaw, gdy ten wpatrywał się w kobietę i ledwo składał słowa.
- Czekaj, sprawdzę czy mam to w swoim planie dnia – parsknęła dziewczyna w odpowiedzi. Z każdą sekundą była coraz bardziej zdenerwowana. Od niechcenia wyjęła dziennik z kieszeni i przerzuciła parę kartek. Pozwoliło jej to na chwilę uniknąć spojrzenia Remusa. Tego cholernego panicza Lupina, który prześladował ją i jej chwiejną psychikę od kilu ładnych lat. – Nie, żadnych morderstw na dziś.
- No. Czyli możemy jej zaufać – rzucił Remus. To była dla niego szansa, żeby móc ją poznać.  Przecież nie oczekiwał wiele. Wąż i lew stanowczo nie stanowią dobrego połączenia. Ale rozmowy nie każe się Azkabanem.
- Zwariowałeś?! – Lily znów podniosła głos. Tym razem jednak nikt nie zwrócił na nią większej uwagi.
- Ograniczone zaufanie na okres próbny. Ale musi złożyć przysięgę. – James wstał z miejsca. Lily była przeciwna, Mary i Peter milczeli, Syriuszowi zależało a Remus się zgodził. Potterowi, jako przywódcy paczki, nie zostało nic innego jak podjęcie w miarę sprawiedliwej decyzji. To było szalone i nieodpowiedzialne, ale teoria o bliźniętach działała w tym wypadku pozytywnie na werdykt.
Vedis spojrzała na niego, nie do końca  wiedząc co ten ma na myśli. Przysięgi na ogół kończyły się dla niej dość boleśnie. Pewnie dlatego, że nigdy nie zgodziła się żadnej złożyć.  
Przeniosła wzrok na Remusa. Przez chwilę znów patrzyli sobie w oczy, próbując się wzajemnie zrozumieć.
- Złoży, złoży. – Syriusz wziął siostrzyczkę na ręce i zakręcił się dookoła własnej osi.
- Puszczaj, deklu – warknęła Ve, powstrzymując śmiech.
- Jeszcze się całować zacznijcie, jak na zgodne rodzeństwo przystało – rzucił James, wpatrując się w Blacków.
- Hm. Nie mam nic przeciwko. – Syriusz odstawił dziewczynę na ziemię, jednocześnie wsuwając dłoń w jej włosy i przyciągając ją do siebie. – Pozwoli panienka?
Mary i Remus w milczeniu przeklinali Syriusza. Dziewczyna mocno zagryzła wargę. Głupi, cholerny podrywacz. Nawet do własnej siostry musi zarywać. W dodatku na jej oczach!
- Przestań – Vedis odepchnęła lekko brata od siebie. Normalnie raczej by nie oberwał  za taką akcję, bo po alkoholu rzeczywiście raz czy dwa im się zdarzyło i żadne wielkiej afery z tego nie robiło. Ale teraz, przy Huncwotach, czuła się zobowiązana do chociażby udawania moralności.  Jej wzrok po raz kolejny powędrował do Remusa.
Remusa, który odetchnął z ulgą. Nie chciał oglądać sceny kazirodczej. A przynajmniej tak tłumaczył sobie swoje emocje.
- O co chodzi z tą całą przysięgą? – Czarnowłosa odetchnęła głęboko. Musiała się skupić. Były pewne kwestie  w których Syriusz miał rację. Ten jeden raz chciała go posłuchać. Chciała poczuć się bezpiecznie, a jedyną szansą na to złudne uczucie było wejście w grono ludzi szczerych i prawdziwych.
- Taka dziecinna zabawa. Wymyśliliśmy to na pierwszym roku, więc nic mocnego.
Remus przewrócił oczami i wyjął z kieszeni mapę. Żeby dalej się w tę głupotę bawili?
Mary, Lily i Peter podeszli z trzymanymi w dłoniach zapalonymi świeczkami. Syriusz teatralnym gestem wyjął różdżkę i położył ją na prawym ramieniu siostry.
- A teraz połóż dłoń na mapie i powtarzaj za mną – rzekł uroczyście James. Vedis niepewnie kiwnęła głową. Przysięgi, powiązania losu, przepowiednie… Miała ciarki na samą myśli.
- Spokojnie, ty ich nie zamordujesz, to oni ciebie też nie, muszą się powygłupiać – szepnął Lupin, pochylając się lekko. Posłał Ślizgonce szczery uśmiech. To ją trochę uspokoiło.
- Przysięgam uroczyście, że o każdej porze nocy i dnia, tajemnice Hucwockie bezpieczne w mej będą głowie. Oznajmiam poszanowanie dla tradycji i jego brak dla zasad. Uważam, że Smarkerus to skończony frajer i zezwalam na pastwienie się nad jego gaciami. Każdej sekundy i każdej chwili będę mieć świadomość przynależenie do najbardziej zajebistego grona Hogwartu i obiecuję dumnie je reprezentować i od czasu do czasu załatwiać alkohol. I słodycze.
Vedis ledwie powstrzymywała śmiech przy powtarzaniu. Chyba była zbyt przewrażliwiona. Przysięga? Brzmi źle i mrocznie i tak…Ślizgońśko. Przysięga Huncwotów była po prostu zabawna.
- Tak mi dopomóż Merlin i piwo kremowe kropka.
- Kropka – zakończyli wszyscy.
- Alkoholu nie mam, ale na udobruchanie przyniosłam czekoladki wiśniowe. – Ve uśmiechnęła się dziecinnie.  Nie taka Blackówna  straszna jak ją malują.
***
- Odprowadzę cię – Remus i Vedis dziwnym trafem pozostali jedynymi wciąż poczytalnymi osobami w pomieszczeniu. Syriusz, James i Peter dorwali skądś  spore ilości piwa kremowego. Lily zirytowana całą sytuacją zabrała podręczniki i poszła się uczyć, a Mary po prostu zasnęła. – Nie możemy cię wpędzić w kłopoty, prawda?
- Podobno Huncwoci nie szanują zasad  - dziewczyna złapała Gryfona za rękaw szaty i pociągnęła w stronę lochów. Jak już planował być taki miły, to czemu nie skorzystać z okazji? Lekki rumieniec nie schodził jej z twarzy. Była zauroczona znajomymi braciszka. No, może oprócz Lily.
- A Ślizgoni są podobno bezwzględnymi mordercami a każdy ma mroczny znak – odparł pogardliwie Lupin. Nie wierzył w te bajeczki. Nie wierzył, że ktoś taki jak Vedis może być zły.
Kobieta uśmiechnęła się niepewnie. Nie może mu powiedzieć. 
Dopiero teraz zorientowali się, że od kilku sekund stali, patrząc sobie w oczy. W jednej chwili oboje odwrócili wzrok. Vedis odskoczyła jak oparzona, speszona zarówno sytuacją jak i nagłym dźwiękiem kroków na korytarzu.
-Idź już, Remusie – wymamrotała i nim zdążył ją zatrzymać, zniknęła w najbliższym korytarzu.
***
Dziewczyna zamarła, wręcz przylegając do drzwi. Kto normalny prowadzi rozmowy w środku nocy?
- Nie możemy jej zaufać!
- Ale twój ojciec…
- Ma gówno do gadania! Zabiję ją.
- Nie możesz…
- Ja wszystko mogę. Zabiję. Najpierw wszystkie cholerne szlamy, a potem ją. Wybraną. To mnie powinni zaufać, nie jej. Zabiję.
W tym momencie Vedis usłyszała zbliżającą się do drzwi osobę. Kolejny raz tego wieczoru musiała szybko wiać z miejsca zbrodni.
Wpadła do swojego dormitorium i opadła na łóżko. W głowie jej szumiało ze zmęczenia i natłoku emocji. Po raz kolejny była w niewłaściwym czasie w niewłaściwym miejscu. Dopiero teraz dostrzegła karteczkę na łóżku.
Masz wielu wrogów. Wielkich, potężnych wrogów. Nie zawiedź mnie. T.
- Ja z tobą ślubu nie brałam – wymamrotała tylko, układając głowę na poduszce.
***
- Coś ty taka szczęśliwa? – Narcyza wpatrywała się w kuzynkę wielkimi oczami. Vedis lekko przekrzywiła głowę i zaśmiała się perlistym śmiechem. Kto normalny przejmowałby się pogróżkami po takim wieczorze? No tak. Normalny każdy.
Nazwisko zobowiązuje.
- Smakują mi babeczki – odparła Ve, natychmiastowo poważniejąc. Popołudnie zapewne znów spędzi z Huncwotami, odcinając się od swojej rzeczywistości.
Rozejrzała się po sali i napotkała wzrok Katniss. Na problemy znajdzie czas później.
**
Rok 1959.
-Panie! To nie jest dobry pomysł aby…
-Zamilknij, Abraxas. – Tom Riddle lekceważąco machnął dłonią, podchodząc do dziecka śpiącego w kołysce. Przesunął dłonią po delikatniej główce. Nie zamierzał dziecka  krzywdzić. Nie teraz. Było potrzebne.
-Niedługo sam zostaniesz ojcem,  przecież to może poczekać. Black…
- Blackowie są lojalnymi sojusznikami.  Wątpienie w nich to jak wątpienie we mnie. Czyżbyś wątpił? – Mężczyzna ujął różdżkę w dwa palce i powrócił do swojego rozmówcy. Po chwili młody Malfoy mógł poczuć na swojej szyi chłód drewna.
- Nie, panie. Nie wątpię w ciebie. Gorzej z tą dziewczynką…
- Listopad! Ta jędza wyraźnie powiedziała listopad. Trzeba zapobiec narodzinom Wybrańca.  
***

Człowiek rodzi się po to, aby umrzeć.  Koniec jest jedyną pewnością następującą po początku. Reszta jest jego wyborem i tylko on może decydować o tym co „dalej”. 
__________________________________________________________
Udało mi się namieszać, czy jeszcze nie? Szczerze mówiąc, sporo się wydarzy, ale no. Wstępy zawsze są nudne. Wybaczcie. 

niedziela, 15 listopada 2015

Rozdział II. Codzienność na eksport.

   -Przecież mówiłam to już kilkanaście razy. Dlaczego wasze szlachetne tyłki nie mogą chociaż raz ruszyć się od razu? Dlaczego muszę powtarzać wszystko po kilkanaście razy, jak stadu tępych, mugolskich baranów?
Katniss dostawała szału za każdym razem, gdy ktoś ignorował jej polecenie. Tak było i tym razem. W jej oczach szalały iskierki mordu i nawet delikatny dotyk Severusa nie był w stanie jej uspokoić. Wstała gwałtownie z miejsca, uderzając dłonią o stół. Po sali przeszedł pomruk zdziwionych uczniów. Było zbyt wcześnie, aby ktokolwiek mógł zrozumieć, jaki dramat przeżywała panna Riddle.
- Prosiłaś o sól, Kat. O SÓL. Przestań drzeć japę na wszystko co się rusza, bo twoje humorki zaczynają działać wszystkim na nerwy. – Vedis posłała białowłosej gardzące spojrzenie. Te dwie nigdy za sobą nie przepadały. Wystarczyła niewielka iskra, żeby obie panie sięgały po różdżki. Ich pojedynki nie kończyły się zbyt dobrze, dlatego zawsze ktoś z grupy starał się stanąć między nimi.
- Dzisiaj sól, jutro mord na świcie Pottera.
   Na wzmiankę o Huncwotach Vedis nieznacznie się wzdrygnęła. Zmrużyła oczy i zaczęła mieszać łyżeczką w kawie. Nigdy nie zaczynała dnia inaczej, jak od tego życiodajnego napoju. Receptura przeważnie  nie ulegała większym zmianom; półtorej łyżeczki rozpuszczalnej, jedna czwarta kubka mleka i dwie łyżeczki miodu. Nikt nie rozumiał jej zamiłowania do roztworu glukozy i fruktozy w kawie, ale po latach nauczyli się nie zwracać na to większej uwagi.
„..jutro mord na świcie Pottera.” Zdanie wypowiedziane przez Katniss nie mogło umknąć uwadze panienki Black. Dziewczyna powtórzyła je w myślach kilka razy. Powinna wspomnieć o tym bratu? Chyba nie było większej potrzeby, w końcu to tylko czcze gadanie. A może jednak?
Vedis była w stanie przełknąć wszystko, doświadczenie życiowe nauczyło ją, jak należy radzić sobie z bólem i stratą. Udowodniło jej, że jest ponad społeczeństwem, że jest po prostu lepsza od nich, czegokolwiek by nie powiedzieli. Jednakże każde słowo wymierzone w jej brata wzbudzało natychmiastową agresję.
Zagryzła wargę. Wypadałoby coś zjeść.  Albo lepiej nie. Żołądek i tak miała zawiązany w supeł.
- Chodźmy na lekcje. – Lucjusz pierwszy wstał od stołu. Reszcie nie pozostało nic innego, jak powlec się za nim. Black zrobiła ostatni łyk kawy i wybiegła z Sali bez śniadania. Jak zwykle ostatnia. Włosy rozsypały jej się na plecach, jakby szczotki nie widziały od lat, krawat znów się rozwiązał, a dzwoneczek na szyi pobrzękiwał dźwięcznie.  No i typowo nie zawiązała glanów.
- Zabijesz się kiedyś o te sznurówki.
Severus zawsze patrzył na tę istotę z rozbawieniem. Nie była nikim niezwykłym, ale każdy kto się jej przyjrzał, mógł znaleźć w niej jakąś ciekawą cechę.

***
   Dźwięk tłuczonego szkła przerwał monotonię lekcji. Czarnowłosa dziewczyna uniosła wzrok znad własnego kociołka i spojrzała na sprawcę całego zamieszania.
- Ale panie profesorze, ta szklanka była śliska! – Młody, pulchny Gryfon nadął policzki niczym przedszkolak. Wyglądał jak chomik, który przed chwilą dostał kolację. Podrapał się po czole i nerwowo wbił wzrok w podłogę.
- To nie jest szklanka, tylko zlewka, panie Pettigrew – profesor Slughorn westchnął. Nie od dziś miał problem z tym uczniem. Peter nie wykazywał żadnego talentu do eliksirów, wiecznie coś tłukł i przewracał. – Posprzątaj po sobie, dziś wyjątkowo bez punktów ujemnych – oznajmił w końcu.
- Nie martw się, Glizdo, kiedyś ogarniesz ten przedmiot.
Syriusz położył rękę na ramieniu przyjaciela i wyszczerzył zęby w uśmiechu. Sprawca całego zamieszania poprawił szatę i uśmiechnął się blado. Spojrzał błagalnie na Evans, która bez słowa, jednym machnięciem różdżki naprawiła roztrzaskaną zlewkę.
- A panna Black skończyła swój eliksir, że obserwuje Gryfonów zamiast pracować?
Głos profesora wyrwał dziewczynę z rozmyślań. Szybko mogła poczuć na sobie wzrok całej klasy. Dumnie uniosła podbródek i uśmiechnęła się ironicznie.
- Ależ oczywiście, że skończyłam. Nie marnowałabym cennego czasu, profesorze – odparła i niepostrzeżenie machnęła różdżką. – Na oknie osiadł barwny motyl, który wzbudził moje zainteresowanie. Dlatego na chwilę się rozkojarzyłam.
Teraz wszyscy obecni zaczęli przyglądać się zwierzęciu na szybie. Udało się. Vedis odetchnęła z ulgą i pośpiesznie dokończyła eliksir. Wyjęła z torby swój dziennik i dopisała kilka obserwacji.
- Ciekawie – wymruczała, trąc piórem o skronie. Znów coś nie pasowało.  Właściwie nic nie pasowało.

***
-Chodź na obiad – Narcyza pociągnęła kuzynkę za rękaw szaty. Vedis wykopała głowę zza sterty podręczników i leniwie zdmuchnęła kosmyk włosów z twarzy. To był dopiero pierwszy dzień, a ona już siedziała w bibliotece, cała zakopana podręcznikami. W brzuchu grała jej cała orkiestra, ale mimo to dziewczyna była pewna, że nic nie przełknie. Nie z wizją spotkania Huncwotów za kilka godzin.
- Chodź, bo kolejnego ochrzanu od Syriusza nie zniosę – blondynka jęknęła niezadowolona, wpatrując się w Vedis iście cielęcym wzrokiem.
- Czekaj, co? Jak to „ochrzanu od Syriusza”?
- Pamiętasz jak byliście u nas w wakacje? Uparłaś się, że nie będziesz jeść kolacji. Syriusz przyszedł do mnie i ubłagał, żebym trochę cię przypilnowała. Jako Gryfon ma ograniczoną możliwość, więc znalazł kozła ofiarnego.
Cyzia rozczochrała Ve jej czarne loki i uśmiechnęła się przyjaźnie. Nie musiały się uwielbiać, ale były rodziną, a ten status do czegoś zobowiązywał. Arystokracja może nie była kręgiem bardzo zżytym, ale na swoich nie dali obnażać zębów. Nikomu i niczemu.
- Możecie przestać traktować mnie, jakbym miała pięć lat? – Ślizgonka wstała i jednym ruchem pozamykała wszystkie podręczniki. – Nie pójdę na obiad, bo nie jestem głodna – zakomunikowała i wyszła z biblioteki, nie poświęcając Narcyzie ani jednego spojrzenia więcej. Zachowała się w tym momencie jak rozkapryszona gówniara, ale przecież przyznanie się do prawdziwego powodu nie wchodziło w grę.
   Niemal biegiem puściła się przez korytarz. Ramię znów piekło, w dodatku kręciło jej się w głowie. Syk węża rozdzierał jej uszy. Oparła się o chłodny marmur ścian i zamknęła oczy.
- Ogarnij żopę, Black – wymamrotała, zagryzając wargę. Cóż za wyrafinowanie godne arystokratki.

***
  Pokój wspólny Gryfonów, w przerwie między obiadem a kolejną lekcją, zawsze wypełniały tłumy. Dziewczyny rozchichotane poprawiały komentowały wydarzenia minionego dnia, chłopcy skupiali się głównie na sporcie i ulubionych drużynach. Syriusz stanął przed swymi przyjaciółmi… Dobrze, nie stanął tylko klęknął.
- O nie. Nie damy się namówić na twoje gierki. Zaprowadzisz nas tam i coś wybuchnie . – Mary Lupin, znana także jako najpiękniejsza blondynka Gryffindoru, nigdy nie ufała pomysłom Łapy. Stop. Jemu nikt o zdrowych zmysłach nie ufał. Syriusz był chyba najbardziej beztroską osobą w Hogwarcie, wszelkie zasady omijał na wszystkie możliwe sposoby a i jego styl pozostawiał wiele do życzenia. No i ta nieszczęsna miłość do niebezpieczeństwa.
- Proszę was, ten jeden raz mi zaufajcie. To cholernie ważne – Black warknął. Złoszczenie się na przyjaciół nie było w jego stylu, ale musiał ich jakoś zmusić do zaakceptowania jego siostry. Nieważne, że celu wizyty w pokoju życzeń im jeszcze nie zdradził.
- Myślę, że powinniśmy z nim pójść .
Remus wstał z fotela i przeszedł się w kółko po dywanie. Był tym najodpowiedzialniejszym i stanowczo najmądrzejszym z grupy. No, może poza rudą Lily Evans, ale ona była ponad wszelkie standardy.
- Myślisz? – James zachwiał się na stołku. Lubił pomysły Syriusza, zawsze okazywały się szalone i niebezpieczne, ale dla Pottera nie był to żaden problem. Czasem tylko przed wykonaniem wolał zdjąć okulary, tak na wszelki wypadek.
- Błagam, zgódźcie się.
- Tak, myślę, że tak. Bardziej niebezpieczne rzeczy robiliśmy niż pokój życzeń. Właśnie, Syriuszu, o co tak dokładnie chodzi?
- Chcę, abyście kogoś bliżej poznali – odparł i nim zdążyli coś dodać, złapał torbę z książkami i wybiegł z pokoju wspólnego. Większa połowa planu wykonana. Jeszcze teraz żeby łaskawie zaakceptowali fakt, że jego bliźniaczka to Ślizgonka. Znaczy się… Teoretycznie o tym wiedzieli, ale nigdy nikt nie zwracał na to większej uwagi. Można powiedzieć, że istnienie Vedis i Regulusa było jego prywatnym problemem, który pozostała część grupy miała głęboko gdzieś.
- Dalej nie jestem pewna, czy to dobry pomysł – Mary posłała swemu starszemu bratu przerażone spojrzenie.
- Życie jest ryzykiem. – Remus wbił wzrok w okno. Każdej pełni ryzykowali dla niego życia. Dlaczego nie mogliby spełnić prośby Łapy? Człowieka, który zrobiłby dla nich wszystko? Lunatyk darzył Syriusza wyjątkową sympatią już od pierwszego dnia w pociągu. Jego i tę mała fajtłapę, która w momencie ceremonii przydziału próbowała się zabić na środku wielkiej sali.
  Remus grzebał widelcem w talerzu, co chwile poprawiając wstążkę na ręce. Jego myśli krążyły gdzieś między zakończoną przed chwilą ceremonią, a wydarzeniem sprzed kilku lat. Złożył wtedy jedną, niepozorną obietnicę, która wciąż budziła go w nocy, jakby upominając się o spełnienie.
- Syriuszu, mówiłeś, że jak ma na imię twoja siostra?
- Vedis, ale możesz mówić wredna pokraka, też zareaguje – odparł Black z ustami pełnymi naleśnika. Lupin kilka razy pociągnął się za włosy. Imię się nie zgadzało, ale oczy…
***
- I jak tam, Melanie? – Syriusz oparł się o ścianę, przybierając pozę typowego kobieciarza-buntownika. Nieważne, ze kobiety z którą rozmawiał wcale nie zamierzał podrywać. Chociaż… Złapał dziewczynę za krawat i przyciągnął do siebie. Nie, to wcale nie było u nich dziwne. Ich zagrywki nigdy nie były do końca sprawiedliwe i poprawne politycznie.
- Mógłbyś mnie puścić, Behemocie? Zaraz cię obrzygam i ta śliczna koszula pójdzie do prania, a sam będziesz śmierdział żółcią do końca dnia.  – Dziewczyna uśmiechnęła się słodko do swego bliźniaka. Gdy ten w końcu ją puścił, musiała łaskawie poprawić ten cholerny krawat. Wypadałoby też włosy ogarnąć, chociaż to w jej przypadku było niemożliwe.
-Behemocie? Dawno chyba crucio na dupie nie czułaś.
-Całe dwa dni. W porywach trzy. To idziemy do tego twojego baraniego stadka, czy mogę iść się uczyć, albo coś?
- Coś? – Syriusz zmarszczył brwi, wlepiając spojrzenie w Vedis. – Czy owe coś to zarywanie do połowy męskiej części Hogwartu, jak to masz w zwyczaju? – Zakpił. Dziewczyna parsknęła śmiechem. Kolejna wspólna cecha z Syriuszem. Żadne z nich nie musiało nikogo podrywać, by doprowadzić do szału płeć przeciwną. Wystarczyło ładnie zatrzepotać rzęsami i miało się kogo chciało. Teoretycznie. Z małymi wyjątkami.
- Ależ oczywiście. Może polecisz mi jakiegoś Gryfona? Byłaby to ciekawa odmiana. – Chichocząc dała bratu całusa w policzek
- Bierz Remusa, trzeba go w końcu rozruszać . – Syriusz przewrócił oczami, a dziewczyna na kilka sekund przestała oddychać. Zacisnęła zęby na swojej wardze, puszczając dopiero gdy poczuła metaliczny smak cieczy.
- Szukaj dalej, to zły pomysł… Chodźmy już w końcu, nie mam całego dnia. Pogoda taka piękna ,wypadałoby się przejść na spacer. A myślałeś już o wypracowaniu dla Slughorna?
- Kocham to twoje zmienianie tematu. Chodź, poczwaro. Idziemy.

***
Kolorem zim jest biel. Lato stroi się w żółcie. Wiosna stawia na zieleń. A jesień?
Jesień jest barwna i nieprzewidywalna. Kolejny dzień owija się wokół nocy, łącząc niby w jedność.
-Nie podoba mi się ta bajka…
- To nie bajka, dziecko. To życie.
Słychać kroki, schody znów zmieniły trasę. Wiatr. Kłopoty. Teraz?

Śpij. Słodki sen dopiero się zacznie. 

---------
Ze względu na moje tępo pisania ala "krew z nosa" postanowiłam podzielić wydarzenia  z drugiego rozdziały na dwa rozdziały. Pominęłam dwa, dość kluczowe fragmenty które miały być w rozdziel drugim...Ale nieważne. Będą w trzecim. Pozostawiam to to teraz w zawieszeniu. 

piątek, 13 listopada 2015

Rozdział I. Melodia kolejnego początku.

   Krople deszczu w martwym tańcu obijały się o szyby Hogwart Ekspresu. Uczniowie przysypiali, zmęczeni ciągnącą się w nieskończoność podróżą. Słońce chyliło się ku zachodowi, rzucając ostatnie promienie na mokre szyby. Kto wpatrywał się w ten pokaz, mógł dostrzec odbicie tęczy w życiodajnej cieczy. Był to prawdziwy pokaz dla romantycznych dusz i zwykła codzienność dla całej reszty.
Po korytarzach krążyli pierwszoroczni, zaciekawieni nawet czymś tak trywialnym jak podróż. Starsi uczniowie chcieli po prostu odpocząć.
Pierwszy września zawsze wyglądał tak samo. Wczesna pobudka, szybkie śniadanie, ostatnie pakowanie i szykowanie. Później pożegnanie, rozmowa z przyjaciółmi i nuda. Koszmarna, kilkugodzinna nuda.
Vedis Irma Melanie Black, uczennica piątego roku domu Slytherin, odgarnęła z twarzy kosmyki czarnych włosów. Była jedną z niewielu osób, które obserwowały grę świateł na szybie. Zaczynała kolejny rok w Hogwarcie, lecz wciąż pamiętała ten pierwszy, ten najważniejszy.
   Dwójka pierwszorocznych szła korytarzem pociągu. Ciemne obicia ścian były odrobinę przerażające, choć to rodzeństwo nie powinno mieć problemów z ciemnością. W końcu nosili nazwisko Black, a Black oznacza czerń. Ich dom rodzinny zawsze tonął w mroku. Rodzice kochali dyscyplinę, a za najważniejszą regułę uważali czystości krwi. Na drugim miejscu znalazł się bezwzględny zakaz śmiechu. Rodzeństwo śmiało się tylko w swoim towarzystwie, gdy rodzice nie mogli nic na to poradzić.
Syriusz pociągnął siostrę za nadgarstek, wchodząc do pierwszego wolnego przedziału jaki znalazł.
-Jedziemy do Hogwartu! – Zaśmiał się. Marzył o tym już od lat; o wyrwaniu się z domu, o wolności i poczucie bezgranicznej swobody. Poprawił szatę i posłał siostrze spojrzenie typowego, pewnego siebie arystokraty.
-Trochę się boję. – Dziewczyna przeniosła wzrok na okno. Miała czego. Wiedziała, że trafienie do innego domu niż Slytherin to automatyczne wykluczenie z rodziny. Nigdy też nie była z dala od swojego brata. Mieli już dwanaście lat i zawsze trzymali się blisko siebie. Jak na bliźnięta przystało.
- Vedis, przestań się wygłupiać. Ty się nigdy nie bałaś, a teraz będziesz takie głupoty opowiadać? – Przewrócił oczami. Kobiety.
- Żartowałam. Łatwo dajesz się nabrać. Dusza Puchona. – Pokazała mu język. 
Lubili stroić sobie z siebie żarty. Jak to dzieci. Chociaż…
To się miało nigdy nie zmienić.
   Ślizgonka potrząsnęła głową. Wspomnienia to głupota. Nie ma co się rozdrabniać, w końcu co było to nigdy nie wróci. Jej brat był zdrajcą rodziny, oficjalnie nie mogła z nim nawet rozmawiać.  To co oficjalne nie zawsze jest tym co prawdziwe.
- Vedis, idiotko, mogłabyś czasem słuchać co się do ciebie mówi? – Bellatrix spojrzała na kuzynkę wyraźnie zirytowana.
- Wybacz, co mówiłaś o tym Śmierciożercy?
Młodsza panna Black uśmiechnęła się zmieszana. Średnio interesowały ją wynurzenia miłosne i życie erotyczne dziewczyny. Zresztą nawet siostry Belli  nie były zbytnio zaciekawione słuchaniem o kolejnej upojnej nocy.
- Mówiłam, że…  
Vedis znów straciła kontakt z otoczeniem.  Przyjrzała się swoim towarzyszom. Narcyza malowała paznokcie, Andromeda próbowała czytać książkę, Severus przeglądał notatki z poprzedniego roku. Tylko Lucjusza i Katniss jak zwykle gdzieś wcięło.
   Każdy z tego grona był sam w sobie sensacją, lecz w siódemkę stanowili główne grono Slytherinu. Zawsze mieli dookoła siebie wianuszek słuchaczy i wielbicieli. Była to złudna i niewdzięczna sława, ale jednak sława.
  Grupie przewodziła rzecz jasna Katniss. Nikt oficjalnie nie znał jej nazwiska, choć słynna grupa doznała zaszczytu otrzymania tejże informacji. Panna Riddle, bo tak właśnie się ów dziewczyna nazywała, była córką samego Czarnego Lorda. Miała długie do pasa białe, proste włosy i czerwone jak krew oczy. Była niebezpieczna i niesamowicie piękna.  Nikt nie śmiał się jej sprzeciwić, a jedno słowo stawiało cały dom węża w stan gotowości. W końcu dziedziczce Slytherina się nie odmawia.
  Kolejny w hierarchii był Lucjusz Malfoy. Blondwłosy arystokrata o chłodnych, błękitnych oczach.  Nie miał żadnych  skrupułów ,nienawidził szlam i pragnął oczyszczenia czarodziejskiego świata. Ze wszystkich rodów magicznych, to właśnie Malfoyowie szczycili się najbardziej czystą, wręcz nieskazitelną krwią. Kobiety duszę diabłu chciały oddać za choć jedno spojrzenie tego pana.
   Siostry Black; Bellatrix, Narcyza i Andromeda, cieszyły się mniejszą sławą niż tamta dwójka.  Czarnowłosa Bella była obecna na każdej imprezie, wiedziała wszystko o wszystkich i kłóciła się niemal z każdym. Blondynka Narcyza szybko stała się dziewczyną Lucjusza. Miała niesamowite wyczucie w sprawach mody, wyrafinowany styl i godność arystokratki. Andromeda żałowała przydziału do Slytherinu. Chciała jedynie świętego spokoju i paru chwil na czytanie. Nie zawsze to otrzymywała. Swoim brązowym włosom pozwoliła stworzyć swoistą puszczę, więc często używała ich jako zasłony.
   Severus Snape, tłustowłosa ofiara Gryfonów, był chłopakiem Katniss. Dziewczyna chroniła go przed całym światem,  a ten w ciszy jej blasku uczył się. Zapamiętywał setki przepisów, tworzył własne. Marzył o byciu mistrzem eliksirów i zemście na swojej pierwszej miłości, Lily Evans.
  Ostatnią z tego grona była Vedis. Załapała się do grupy przez nazwisko, elokwencję i oponowanie. Nikt w Hogwarcie nigdy nie widział jej łez czy strachu. Nikt nie miał pojęcia o czym myśli. Nie było reguły, której by nie złamała. Nie było kłopotów, w które by się nie wpakowała i rzeczy której by nie wiedziała. Miała włosy ledwie do ramion, bo żadne zaklęcie nie umiało ich wyprostować. Loki, fale i faleczki splatały je w czarny kłębek, który rzadko kiedy pozwalał się ogarnąć.  Oczy dziewczyny stanowiły prawdziwą zagadkę dla zapatrzonych w nie mężczyzn – lawendowy fiolet, otoczony wyjątkowo długimi rzęsami. Na szyi zawsze nosiła obrożę, przez co dzieciakom zdarzało się szczekać na jej widok. Zawsze wtedy jej odpowiedzią było jedynie krótkie miauknięcie.
   To grono było niezwykłe. Trzymali się razem, choć nie było między nimi przyjaźni. Rywalizowali o oceny, względy i uznanie. Bliżej było im już do miana wrogów.
- Idę się przejść. – Ve wyszła z przedziału. Już i tak byli prawie na miejscu,  a ona miała serdecznie dość tej duchoty.
- Jak zgadniesz kto ,to dostaniesz ciastko. – Znajomy głos natychmiast wyrwał ją z letargu. Poczuła dotyk zimnych dłoni na oczach. Zaśmiała się beztrosko.
- No królową Anglii to ty nie będziesz, Łapciu – parsknęła i odwróciła się, wpadając prosto w ramiona swego bliźniaka. Widzieli się rano, a już zdążyli się za sobą stęsknić.
- Co tam słychać w gnieździe demonów? – Chłopak pociągnął ją za schludnie zawiązany krawat. Spojrzał jej w oczy i wyszczerzył zęby w uśmiechu. Właściwie oczy były jedyną rzeczą która owe bliźnięta różniła. Syriusz miał je szare.
- Daj ty mi spokój. W Azkabanie byłoby weselej.
- Kiedy dasz się w końcu namówić na poznanie moich przyjaciół? – Iskierki przebiegły przez oczy panicza Black. Coś kombinował, to było oczywiste.
- Już widzę jak Gryfonii chętnie poznają Ślizgonkę. A tam za oknem jedzie czołg. Różowy i radziecki – prychnęła. Zawsze ta sama śpiewka. Kto by pomyślał, że miała bardziej osobiste powody by unikać spotkania z Huncwotami?
- Nie czołg, tylko jutro w pokoju życzeń, Kiciu. I nie ma zmiłuj.  Szesnasta ci pasuje? – Uroczy uśmiech.  Dziewczyna tylko westchnęła i kiwnęła głową. Chyba właśnie się zgodziła.  I nie żeby coś, ale wcale jej się to nie podobało.
   Gdy pociąg zatrzymał się na stacji Hogsmade, tłum uczniów niemal wypadł z pociągu. Wszyscy chcieli dorwać się do pachnącego i gorącego jedzenia z zamkowej kuchni. Istny raj. Najpierw jednak musiał odbyć się przydział pierwszorocznych.
   Vedis potarła dłonią ramię, które uporczywie szczypało i przypominało o swojej obecności. Wbiła wzrok w grono nowych uczniów, pozwalając sobie na kolejną retrospekcję.
  - I tak trafimy do Slytherinu, także równie dobrze moglibyśmy nie iść na tę całą ceremonie. – Syriusz cały czas rozglądał się dookoła, zafascynowany wszystkim po kolei. Jak wcześniej powiedział, domu i tak był już pewny, więc czym tu się przejmować?
- Syriusz, nie rób nam tego, masz być w Gryffindorze – James Potter, jeden z  trójki chłopców poznanych przez rodzeństwo w pociągu, posłał mu smutne spojrzenie. Syriusz machnął ręką. Byłoby nieźle, ale na to i tak nie było szans.
- Przestań, takie rzeczy się nie dzieją.
- Zobaczysz, wszystko jest możliwe.
- Nie, nie jest.
- Tak.
- Nie.
- Znajdźcie sobie poważniejszy powód  do dyskusji, na to i tak nie macie wpływu. – Vedis gwałtownie przerwała rozważania chłopców. Zrobiła krok do przodu i zapewne wylądowałaby na tyłku na środku wielkiej Sali, gdyby Remus Lupin nie postanowił jej łaskawie złapać.  – Dzięki – rzuciła pośpiesznie, na co jej zbawiciel odpowiedział tylko uśmiechem. Było coś znajomego w jego spojrzeniu, choć w chwili obecnej dziewczyna nie mogła sobie przypomnieć co.
Lupin zaczął się bawić wstążką, którą od lat nosił w kieszeni.
Rozmyślania dzieci przerwała wicedyrektorka.
- Syriusz Black! – Czarnowłosy słysząc swe nazwisko pewnym krokiem podszedł do profesor McGonagall. Nagle zaczął się wahać.
A co, jeśli rozdzielą go z siostrą?
A jak nie tragi do Slytherinu i go wydziedziczą?
A może od razu zabiją?
- Gryffindor! – Tego nie spodziewał się nikt, poza wspomnianym wcześniej Potterem. Syriusza sparaliżowało. Jasne, cieszył się. Ba, chyba nigdy jeszcze nie był tak szczęśliwy. Ale to był szok. Szok i zapowiedź problemów. Zerknął na siostrę. Już nie ma szans, by byli w jednym domu. Żadnych.
- Vedis Black!
Jedyne co przyszło dziewczynie do głowy nie nadaje się do widoku publicznego. Umarł w butach. Podeszła do stołka i zacisnęła mocno oczy. Głupia tiara.
To nie miało żadnego sensu. Nic.
- Slytherin!
Zbiegła do swojego nowego domu i mocno zagryzła wargę. Rozdzielanie bliźniąt powinno być nielegalne. Przecież ona sobie bez niego nie poradzi. Zerknęła na stół Gryfonów. Brat posłał jej przepraszające spojrzenie. Teraz mieli problem.
   - Mniejszy problem, niż się na początku wydawało – szepnęła do siebie. Teraz też spojrzała na stół Gryfonów. Nie było tak tragicznie. Przynajmniej w tej jednej kwestii.
   Rolą prefektów było odprowadzenie młodszych uczniów do dormitoriów. Cała reszta teoretycznie mogła robić co chciała. Czarny kot przemierzał korytarze, obserwując co zmieniło się przez ostatnie dwa miesiące. Ciemność okalała już niemal cały budynek, powoli zapadała cisza. Pojedyncze mruknięcia kota przerwały spokój.
 Remus Lupin stał przy jednym z wielkich okien. Czuł się niepewnie, gdy blask księżyca oblewał jego twarz. Pomimo, że nie była to pełnia, światło budziło w nim niepokój i odrazę. Nagle poczuł, jak o jego nogę ociera się miękkie futerko. Spojrzał w dół.
- Co jest, mruczek? – Zapytał, biorąc futrzaka na ręce. Zamyślił się. Jaki właściciel puścił swoje zwierzę samo w noc? To nie miało większego sensu.
Kot zaczął mruczeć na skutek dotyku Remusa, księżyc kontynuował swą wędrówkę po niebie, a Hogwart powoli usypiał.
Śnij, kraino magii. Niech sen zregeneruje twe siły.
Śnij, śpij.

Bądź gotowa na to, co dopiero nadejdzie. 
__________________________________________
Długość nie zachwyca, przepraszam. Akcja mega monotonna, ale mam nadzieję, że mi to wybaczycie. Pierwsze rozdziały zawsze są najgorsze.
Nox.

czwartek, 12 listopada 2015

Prolog.

Każda religia, wszelkie większe i mniejsze wierzenia, każdy krąg kulturowy… Wszyscy wyśnili sobie dwa światy, Niebo i Piekło. Niebo jest barwne, piękne, czyste i jasne. Niebo jest dobre i każda istota chce do niego trafić. Piekło jest brudne, szare i złe. Przebywanie w Piekle boli.
Te dwa światy mają swoje odzwierciedlenie w codzienności. Jest część świata piękna i jasna, zapraszająca swą sterylnością i kusząca dobrocią. Wszyscy chcemy żyć po tej stronice. Chcemy trwać w blasku jaki nam oferuje. Ale miejsce jest ograniczone.
Upadek moralny, brud i błoto po kolana; tak przedstawia się ta gorsza część świata. Ludzie żyjący w niej są tak zepsuci, że nie ma już czego ratować. Dusze ich sypią się przez palce, każdego dnia wywołując nową falę bólu. Bólu, który początkowo daje im rozkosz, aby później z podwójną siłą odebrać im wszystko. Brudni żyją w luksusie, są ślepi na własne ułomności.
Piekło ma kolor zielony. Kojarzy się ze zgnilizną, smrodem i rozkładem. Ludzie sami stworzyli piekło.  Zielony… Zielony jest taki spokojny. Jak błysk Avady na nocnym niebie. Jak wąż prześlizgujący się przez zimne korytarze. Jak krawat Czystokrwistego ucznia.
- To brzmi tak pesymistycznie…
- Życie jest pesymistyczne.
Wśród moralnego upadku należy szukać przebłysków dobra. Małych drobin człowieczeństwa w przegniłym sercu. Należy trwać i iść do przodu, mimo wszystko.
- Znalazłaś dobro?
- Znalazłam.
Żeby znaleźć trzeba szukać. Trzeba uparcie grzebać w gnoju. Trzeba ubrudzić się po łokcie i wykończyć wszystkie swoje zmysły.
- Opowiesz o tym?
- Opowiem. Ale to długa historia.
Przecież nic nie dzieje się szybko.
- Mamy czas.
- Wiem, że mamy.
Od każdej złej drogi jest możliwość odwrotu. Potrzeba wiary i  czasu. Te dwie rzeczy bierzemy sobie sami, one przecież nic nie kosztują.
Zamknij oczy. Wsłuchaj się w syk węża, pohukiwanie swój i ryk lwa. Niech ta historia otrzyma czas, aby mogła zostać opowiedziana.
Przysięgam uroczyście, ze knuję coś niedobrego.
- Ejjjj. Rowling opowiadała to zupełnie inaczej!
- Zamknij się, to moja historia. Mogę w końcu zacząć mówić?
- Możesz…Ale w kanonie było inaczej.
- Tu kanon jest martwy. Tu tworzę go ja.
Szalejący za oknami wiatr wpadał przez otwarte okno. Z uporem maniaka przerzucał karty księgi, zatrzymując się na różnych zdaniach i obrazach. Zagrzmiało. Okładka z hukiem zatrzasnęła się. Młoda Ślizgonka zerwała się z kolan i  podeszła do okna. Za bardzo wiało, trzeba je w końcu zamknąć.
Westchnęła i spojrzała w tarczę księżyca. Pełnia.
Przez chwilę wahała się, czy aby na pewno powinna zamknąć okno. Usiadła na parapecie. W pełnym milczeniu i skupieniu wsłuchiwała się w odgłosy nocy.
Wycie. Wilk.
Wilk?
Niekoniecznie.
Oh, świecie. Dokąd ty gnasz, świecie?